OSWAJANIE...
...nawet Piętaszka można oswoić...

kochane maleństwo czyli o tym, jak naszym dwunogom przekazać nasze potrzeby i oczekiwania...
       
 
     Tak, wreszcie jesteśmy w naszym nowym domu... daleko od mamy, daleko od innych króliczków, z którymi brykałyśmy w sklepowej klatce. Nowe, nieznane otoczenie, obce głosy, dziwne zapachy. To wszystko jest dla 7-8-tygodniowego króliczka ogromnym stresem (króliczków młodszych jak 6-tygodniowe nie należy kupować!). A jeszcze każdy z otaczających nas dwunogów chciałby wziąć na ręce, pogłaskać i przytulić tę malutką, drżącą ze strachu kuleczkę, której ogromne ślepka wyrażają bezgraniczną potrzebę spokoju. Dlatego nowy domownik powinien być jak najprędzej po przybyciu do domu umieszczony w odpowiednio przygotowanej klatce. Pachnące sianko, miseczka z karmą (taką samą, jaką maleństwo otrzymywało przed przybyciem do Was), kącik toaletowy z czystą ściółką i poidełko ze świeżą wodą. I niech przez najbliższy dzień-dwa dwunogi przygladają się maleństwu przez pręty klatki. Oczywiście należy uzupełniać pokarm i wodę, ale nigdy w czasie gdy kóliczek śpi! Bardzo lubimy jak w czasie wykonywania tych czynności opiekun zwraca się do nas uspokajającym, cichym i pieszczotliwym głosem. Jeśli chcemy powąchać wsuniętą do klatki dłoń - niech nam jej nie zabierają, tak od razu niczego nie odgryzamy. Jeśli już zbliżamy się do ręki opiekuna, to może to być znak, że chętnie byśmy coś z tej ręki zjadły. Nic tak nie zacieśnia znajomości jak przysmak podsunięty pod ukochany pyszczek. Oczywiście, że spróbujemy sprytnie wyrwać podawany nam smakołyk. Ale niech się opiekun nie zniechęca, za którymś razem zrobimy to całkiem spokojnie. W trakcie karmienia można spróbować pogłaskać nas delikatnie palcem po czole, między oczkami. Bardzo to lubimy - tak witają się wszystkie króliki - dotknięciem czoła pyszczkiem. Jeśli już dwunogi nauczą się nas karmić wprost z ręki - chyba będzie to najwyższy czas na pierwsze wyjście z klatki. I niech nikt nie wyciąga z niej króliczka na siłę. Wychodzimy kiedy mamy na to ochotę, a jeśli nie mamy to znaczy, że nie mamy i już. Bardzo nie lubimy gładkich podłóg (parkiety, panele, PCV) - chociaż potrafimy się po nich poruszać; najlepsze dla naszych skoków są wykładziny tekstylne lub dywany (trzeba kontrolować nasze pazurki, żeby nie urosły zbyt długie, bo mogą się wplątać w supełki wykładziny lub w długi włos "persa"). Po wyjściu z klatki, każdy szanujący się królik przyjmuje pozycję zwiadowcy: tułów wyciągnięty na całą długość, omyk możliwie najbliżej wejścia do klateczki (to tak na wszelki wypadek), uszy postawione jak anteny radarowe (baranki też się starają, lecz im to za bardzo nie wychodzi), ślepka szeroko otwarte, bacznie obserwujące każdy najmniejszy ruch w otoczeniu i ruchliwy nosek, chłonący nowe zapachy. Poruszamy się w tej pozycji drobnymi kroczkami, w każdej chwili gotowe do odwrotu, do klatki. Jeśli ocenimy, że nic nam nie grozi ze strony najbliższego otoczenia, to nasze przemieszczanie się zaczyna być coraz śmielsze. Dobrze jest wtedy na naszej drodze spotkać leżącego na podłodze opiekuna. Z należytą uwagą obejdziemy go wówczas dookoła, obwąchując dokładnie całe jego ciało i wpisując te zapachy do naszej króliczej pamięci. I wcale nie wykluczone, że leżącego dwunoga "obródkujemy", biorąc go w swe wyłączne posiadanie, czyli właczając do naszego stada. Często się zdarza, że wskakujemy na takiego "leżaka", oczywiście żeby go lepiej poznać. Nie wolno wtedy wykonywać żadnych gwałtownych ruchów, chociaż chęć przytulenia maleństwa może być niezwykle silna - na to jeszcze przyjdzie czas. Pierwsze rozpoznanie mieszkania mamy już za sobą, trzeba by wrócić do klateczki. Naganianie na tym etapie znajomości może nie być najlepszym sposobem by nas zachęcić do wejścia do naszego domku. Może lepiej jak w klateczce znajdzie się kawałeczek aromatycznego przysmaku: natka lub korzeń pietruszki, liść mlecza lub selera. Poczuwszy tę smakowitą woń same na ogół wchodzimy do klatki. A nawet jak nie wejdziemy od razu, to po pewnym czasie na pewno tam wrócimy. No cóż, do króliczków trzeba mieć sporo cierpliwości. Chociaż zdarzają się przypadki uszatków, które od pierwszej chwili przebywania w mieszkaniu dwunoga zachowują się jak u siebie w domu. Dają się głaskać, przychodzą do nóg opiekuna i proszą by je wziąć na ręce... ale większość z nas na takie karesy pozwala sobie dopiero po dłuższym okresie zaprzyjaźniania. Oczywiście od samego początku opiekun powinien zwracać się do króliczka po imieniu. Jest szansa, że po pewnym czasie będziemy na to imię reagować i przybiegać do opiekuna. Ale nie obiecujcie sobie zbyt wiele, króliczki są indywidualistami o niepowtarzalnych charakterach. Czasem trzeba królika podnieść do góry.
NIE ROBI SIĘ TEGO ZA KRÓLICZE USZY!!!
Należy jedną ręką delikatnie ale pewnie uchwycić zwierzątko za skórę na karku (tak mniej więcej na wysokości łopatek), a drugą ręką należy je podtrzymać od spodu, pod tylnymi skokami. Jest też drugi sposób, polegający na uchwyceniu króliczka jedną reką od dołu "pod paszki", a drugą pod omykiem. Ja bardzo lubię być przenoszona na "opa", z przednimi łapkami na ramieniu opiekuna i łebkiem na wysokości jego głowy. Oswojony i czujący się bezpiecznie króliczek będzie czasami wręcz namolny w domaganiu się swojej porcji pieszczot: będzie wskakiwał na kolana opiekuna, tarmosił za nogawkę lub rękaw, zabierał ze stopy kapcia, delikatnie (no, czasem trochę mniej) podskubywał swego opiekuna ząbkami, a ignorowany głośno tupał skokami. Potrafi w środku nocy wskoczyć do łóżka dwunoga i dopominać się pieszczot, budząc śpiącego lizaniem po twarzy lub skubaniem grzywki. Albo rano, zawołany po imieniu, porzuci pałaszowanie smakołyków, by jak najprędzej leżakować razem ze swym opiekunem, pomrukując niczym kocisko.
Powrót



to nie takie proste w czymś trzeba mieszkać króliczek wymaga troskliwej opieki ciekawe są królicze obyczaje