OPIEKA...
...karmienie, sprzątanie, zabawianie...

dolce vita czyli o tym, jak zapewnić nam długie
i szczęśliwe królicze życie
       
 
     W zasadzie, to cała ta stronka jest poświęcona temu zagadnieniu. Ale w tym dziale będę starała się podzielić z Wami moimi bardziej osobistymi doświadczeniami.


             Wybacz Kropeczko, ale tu znajdą się moje refleksje, dygresje i wspomnienia w temacie "co i owszem". Zgadzasz się? Pewnie, że tak, jesteś przecież bardzo wyrozumiałą królicą.



POCZĄTEK - VIVA.

Jestem Viva          Wszystko to zaczęło się w sierpniu 1997 roku... nie, zaczęło się w kwietniu tegoż roku, kiedy to Magda, nasza mała znajoma dostała na swoje naste urodziny... miniaturową króliczkę, którą, ze względu na żywiołowy charakter, nazwała Viva. Viveńka od pierwszych chwil w domu Magdaleny podbiła serca domowników, a i wszystkich odwiedzających ją gości też ujmowała swym naturalnym wdziękiem i... ufnością. Tak, to malutkie stworzonko nie bało się nikogo i do każdego podchodziło bez żadnych oporów, po należną mu porcję pieszczot.
Ale co ma Vivka do Ciebie, Kropeczko? - pewnie zapytasz. Ty miałaś się dopiero urodzić, jak Viva trafiła do nas, na czas nieobecności swej małej opiekunki, Magdy, która musiała na dwa tygodnie, wraz z mamą, wyjechać po za granice kraju. I te dwa tygodnie, spędzone przez Vivę u nas, zadecydowały, że jeśli kiedykolwiek będzie w naszym domu zwierzaczek, to oczywiście będzie to tylko i wyłącznie KRÓLICZEK.

          I już podczas pobytu Vivy u nas doszło do naszego pierwszego kontaktu z lekarzami weterynarii. Wszyscy byliśmy przekonani (przecież Viva posiadała rodowód z króliczej hodowli), że jest ona króliczą dziewczynką. Trwaliśmy w tym przekonaniu do pewnego wieczora, kiedy to sympatyczne maleństwo, w sposób nader jednoznaczny, starało się posiąść moje przedramię. Żarty się skończyły, kiedy jej (jego?) ostre jak brzytwa siekacze przecięły mi naskórek na lewym przedramieniu. Ooooopssss.... a miała być dziewczynka. Maleńka VivkaJak my to powiemy Magdzie... że Viva to Vivek (no, też ładnie brzmi). Ale żeby mieć stuprocentową pewność, że Viva to Vivek udaliśmy się do "Gabinetu Weterynaryjnego dla Małych Zwierząt" (adres dla dobra sprawy przemilczę). Asystentka Pana Doktora wprawnym ruchem umieściła "delikwentkę" na swym obfitym biuście, mnie przypadła rola rozchylania tylnych skoków, a Pan Doktor... Pan Doktor zaglądał do mądrych ksiąg wprost z Oxfordu i mruczał pod nosem: "male, female, male, female". W pewnym momencie nawet mi pozwolił spojrzeć na kserowane kartki, gdzie podobno można było zobaczyć różnice między króliczym chłopcem i dziewczynką. Wreszcie padło pytanie:
- A ile to maleństwo ma? 3 miesiące? To niech państwo przyjdą za miesiąc, wtedy już wszystko będzie jasne.
Ba, za miesiąc, a Madzia wraca za tydzień...
Zapytasz Kropeczko co robiła Asia w tym czasie? Asia stał bez słowa z boku i pąsowiała na twarzy, tłumiąc z całej siły ogarniający ją z powodu komizmu całej tej sytuacji, śmiech.
          Wieczorem za komodą (Viva zawsze załatwiała się w klatce) odkryłem coś, co wziąłem za króliczą biegunkę. Szybki telefon do weta (ale już innego!!!) i pytanie czy nas jeszcze przyjmie. No, lepiej teraz niż mielibyśmy go budzić o drugiej w nocy. Biegiem po samochód - po kwadransie jesteśmy w gabinecie. Krótki wywiad, co, jak, jaka dieta... i zastrzyk w króliczy tyłeczek. I pytanie z naszej strony: - Chłopiec czy dziewczynka? Wprawny ruch kciuka pana doktora:
-Panie, ja tu nic ten-tego-takiego nie widzę, dziewucha jak się patrzy.
-No, ale panie doktorze ona mnie próbowała...
-To pan nie wiesz, że królice też kopulują.
          Tak, teraz wiem.
Maleństwo Po drugim zastrzyku, następnego dnia, maleństwo zaczęło powłóczyć lewym tylnym skokiem. Fatalne wkłucie musiało spowodować uszkodzenie nerwu. Psiakrew... Magda wraca za cztery dni, a my... zmarnowaliśmy taką piękną króliczkę. Kolejna wizyta u lekarza - tym razem zastrzyk podskórny i zalecenie, żeby robić na bezwładną nóżkę kompresy rozgrzewające ze spirytusu i masaże rozluźniające. Masaże? no i owszem, ale jak ona zniesie alkoholizowanie? Znosiła doskonale, cierpliwie leżała razem ze mną na kanapie, pozwalając trzymać na uszkodzonym udzie kompresik z 96% rektyfikatu żytniego, aż do chwili, kiedy jej się to znudziło (w domyśle: rozgrzało). Zeskakiwała z kanapy a jej stan wcale nie wskazywał na to aby była "pod wpływem". Opiekunka małej Vivki ze zrozumieniem przyjęła informację o niedyspozycji pupilki i zgodziła się na dalsze jej pozostawienie pod naszą opieką (dojazdy do weta na zastrzyki). Połączona kuracja farmakologiczna i zabiegi fizjoterapeutyczne sprawiły, że po 5 tygodniach władza w lewym tylnym skoku prawie całkowicie powróciła. Prawie całkowice, bo uważnie przyglądając się kicającemu króliczkowi można było spostrzec lekkie "zamiatanie" tą nóżką. (Po kilku miesiącach wszystko na szczęście wróciło do normy). A potem były wakacje i Magdalena wyjeżdżała na obóz młodzieżowy. Dzięki temu Vivka kolejne dwa tygodnie spędziła u nas... stanowiliśmy już wówczas całkiem udane "stado".
Pad na oparciu kanapyOoo... jakże ciężko było się rozstać z tą małą filutką, która tylko czatowała, aby ktoś się ułożył na kanapie - króliczka była natychmiast obok, wyciągając się "jak długa" wzdłuż uda leżącej osoby i zmieniając raz-po-raz boczki do głaskania. Albo, z dużym upodobaniem, zajmowała stanowisko obserwacyjne na oparciu kanapy, bez najmniejszej żenady wykonując pad na bok. Całe szczęście, że z odwiedzinami do Vivki nie musieliśmy chodzić zbyt daleko, 5 minut drogi. Ale to przecież nie to!!!


13.08.1997

          No, nie tak od razu był 13 sierpnia. Zanim doszliśmy do tej daty, w naszym domu zaczęły się pojawiać... pierwsze uszate eksponaty, wówczas jeszcze nie wiedzieliśmy, że zmieni się to w prawdziwą "królikomanię". No i coraz częściej zaglądaliśmy do "zoologików". Około 10 sierpnia w naszym mieszkaniu pojawiła się pierwsza klatka, oraz niezbędne utensylia: poidełko kropelkowe, sianko, trociny na wyściółkę i "jakaś-tam" mieszanka.
          Środa, 13-tego była jakaś taka nieszczególna, jeszcze ciepło letnia a już jesienno pochmurna. Nic nie zapowiadało tego co się miało zdarzyć tego środowego popołudnia. Jak zwykle po pracy wróciłem do domu i zacząłem szykować obiad, gdy do mieszkania wpadła lekko zdyszana Asia. Już od progu krzyczała:
- Jest, jest!
- Co jest?
- No, dostawa króliczków do "małego zoo"; jakie piękne są te maluszki, a taki jeden... sam zobaczysz. Jedziemy!
- No, a co z obiadem?
- Obiad???
Nie pamiętam, czy obiad zjedliśmy "przed" czy "po".
          Wchodzimy do najstarszego w naszym mieście "zoologika". W jednym z akwariów (sic!) kilka kłębuszków różnobarwnego futerka przytula się do siebie. Biedne maluszki. Tak nagle odebrane od mam i rzucone w całkiem obce miejsce, oświetlone jaskrawym światłem (kiedyś w tym akwarium pływały jakieś neony czy też inne gupiki). Na samym spodzie tej futrzatej kupki leży najmniejsza i najczarniejsza w tym uszatym towarzystwie istotka.
- Jeśli to będzie "dziewczynka" to bierzemy?
- Bierzemy!
Tak, po sprawdzeniu w karcie rodowodowej mamy pewność (he, he,), że jest to królicza dziewczynka. Maleństwo ma niespełna 6 tygodni i calutkie mieści się w asinej dłoni. Maciupeńka kruszynka. Na drogę do domu sprzedawczyni pakuje nam maleństwo w kartonowe pudełko, wykonując jednak wcześniej kilka otworów w jego ściankach. Lecz my, zamiast wprost do domu jedziemy załatwić jeszcze dwie sprawy. Za każdym razem maleństwo (jakie mu dać imię??? - o tym wcześniej nie myśleliśmy) wędruje z nami i jest wyjmowane z prowizorycznego transporterka. Z dużą ciekawością obserwuje otaczającą je rzeczywistość i nie protestuje przed braniem na ręce. W pewnym momencie, gdy zakończyła zwiedzanie skórzanej kanapy u kolegi Docenta i wróciła do mnie na kolana, poczułem coś ciepłego i mokrego na moim brzuchu. No tak. Od opuszczenia sklepowej niewoli minęły już przeszło dwie godziny i natura upomniała się o swoje prawa. Dlaczego o tym piszę? Bo od tej chwili króliczka unikała jak ognia brania na ręce. W drodze do domu jeszcze raz czy dwa siknęła w pudełku, o czym mogła osobiście przekonać się Asia.


PIERWSZE DNI. KROPKA.

          "Zapakowaliśmy" maleństwo do klatki... no tak, kto powiedział, że trociny są najlepszą ściółką? Na trociny rzucamy troszkę sianka i już jest lepiej.
- Woda do poidełka?
- Ale jaka?
- Z kranu?
- Ale tylko przegotowana.
- Czemu ona nie chce jeść tej "jakiejś-tam" mieszanki?
- Ona wcale nie je sianka! Królik-niejadek?
- A co miała w sklepie?
- Marchewkę?
- Daj Asiu kawałek marchewki, tylko obierz ją i opłucz. I nie zapomnij wytrzeć do sucha.
- Je, je marchewkę. Jak śmiesznie porusza się ta biała kropka na jej nosku.
- Kropka?
- No, plamka taka, z białego futerka.
- Kropka.
- Co kropka?
- Tak będzie miała na imię nasza króliczka.
No i Kropka.
Kropka z dużym zainteresowaniem zwiedzała swą klateczkę, obwąchując i próbujac języczkiem a czasem i ząbkami wszystkie interesujace ją elementy. I od razu wybrała sobie kącik toaletowy!!! Ale czyścioszka. Pojadła troszkę marchewki i popiła wody z kulkowego poidła. No, extra, ale czas już spać. W nocy kilkakrotnie słyszałem jak maleństwo "obrabiało" języczkiem kulkę poidełka.
Rano, przed wyjściem do pracy karmimy maleństwo, które ufnie podchodzi do drzwiczek klatki i czeka na... pieszczoty. No, no.


KROPKA POZNAJE MIESZKANIE.

          Już po kilku dniach postanowiliśmy wypuścić maleństwo "na pokoje". Z pewnym niedowierzaniem mała spoglądała na otwarte na oścież drzwiczki klatki. Chwila zastanowienia i odważny sus w nieznane. Kontakt małych łapek z czymś dziwnym (no tak, przed klatką rozłożyliśmy folię polietylenową, tak na wszelki wypadek) usztywnił króliczkę - znieruchomiała jak zaklęta i tylko intensywnie ruszający się nosek świadczył, że jest to żywe zwierzątko, a nie pluszowa maskotka. Trwało to chwilę lub nawet kilka chwil, zanim mała ruszyła na zwiedzanie swego nowego terytorium. Ruszyła??? Dużo powiedziane. Tyłeczek tkwił w jednym miejscu jak przymurowany, a króliczka robiła się coraz dłuższa i dłuższa, wyciągając do przodu całe swe malutkie ciałko... Nosek pracował ze zdwojoną, a może i ztrojoną szybkością, postawione uszka uważnie chłonęły każdy dźwięk, a prześliczne ślepka bacznie lustrowały każdy centymetr nowego świata. Kilka minut stacjonarnej penetracji, gdy tylko przód poruszał się wahadłowo, aby zlustrować jak najwięcej przedpola, przekonało futrzaczka do ruszenia "w drogę"." Zasadniczo pozycja się nie zmieniła. Zwierzaczek był dłuuuuugi, a ogonek chciał być przez cały czas jak najbliżej klatki. My siedzieliśmy bez ruchu, starając się wstrzymywać oddechy aby, broń Boże, nie spłoszyć króliczki. Kropka w małej klatcePo przebyciu około 1 metra Kropka wykonała gwałtowny w tył zwrot i pięknym susem wskoczyła do klatki. No dobrze - wie gdzie jest jej domek. Ale nim się spostrzegliśmy, mała już była ponownie na zewnątrz klatki. Teren, poznany w pierwszym wyjściu, pokonała bez naj- mniejszych oporów; dalsze zwiedzanie zaczęła dokładnie od miejsca, w którym wyko- nała zwrot do klatki. Tego dnia, metodą "zwiedzanie i odwrót" poznała ok 1/3 pokoju. Po ostanim powrocie do klatki, zmęczona natłokiem nowych wrażeń podjadła co-nie-co, popiła wodą z poidełka i pełna zadowolenia z samej siebie ułożyła się do drzemki. Zapoznanie się z całym pokojem zajęło jej 3 albo 4 dni. A jeszcze są dwa pokoje, kuchnia, przedpokój, łazienka i WC - miesiąca będzie mało.


POZNAWANIA MIESZKANIA cd.

          No, może nie miesiąc trwało nim króliczka zdecydowała się na opuszczenie dużego pokoju i ruszenie dalej "w świat", ale troszkę czasu upłynęło aby odważyła się ruszyć do sypialni. Od kiedy poznała to pomieszczenie, stało sie ono jednym z jej bardziej ulubionych. No, może nie pomieszczenie, co meble w nim stojące. Ale to jest już całkiem osobna historia. Przedpokój budził przed maleństwem dość długo jakieś obawy, może z powodu dość ślizgiej wykładziny korkowej na podłodze (chociaż przejście z dużego pokoju do sypialni po lakierowanej desce barlineckiej opanowała do perfekcji, po kilku dniach ten kawałek podłogi pokonywała pełnym galopem, zakręt biorąc tylko przy pomocy przednich łapek - bo tylne jakoś tak dziwnie nie nadążały i uciekały na bok), a może z powodu lekkiego półmroku w nim panującego. Przez kilka dni wychodziła na chodniczek przed drzwiami wejściowymi, siedziała tam kilka lub kilkanaście minut po czem wracała na znane już sobie tereny. Czas spędzony na chodniczku nie był czasem straconym. Przez te wszystkie długie minuty Kropka opracowywała strategię pokonania przedpokoju. Wreszcie, kiedy plan został dopracowany w najmniejszych szczegółach ruszyła dalej. Do kuchni, miejsca tajemniczych dźwięków i nie mniej intrygujących zapachów. Trasa biegła zygzakiem - z chodniczka przed drzwiami wejściowymi trzema susami na dywanik przed szafką z butami, następnie na dywanik przed szafę (specjalnie przez nas tam położony) i wskok do kuchni - na dywanik przed kuchenką (też specjalnie położony dla potrzeb uszolka). Tu zwykle następowała krótka odsapka i chwila koncentracji przed pokonaniem ostatniego etapu - na dywanik przy stole (położony tam w celu jak i poprzednie). Tu można było się wygodnie ułożyć i obserwować poczynania domowych dwunogów, a w chwilach potrzeby odosobnienia "zanurkować" w kącik pod ławą narożnikową. To miejsce na wiele długich lat stanie się jej ulubionym kącikiem dumania lub ukrycia przed "obcymi intruzami", a także azylem dla obrażonego królika. Na penetrację trzeciego pokoju nie czekaliśmy zbyt długo. Ach, powrót z kuchni do pokoju, gdzie stoi klatka, najczęściej odbywał się po linii prostej, a zwłaszcza gdy maleństwo słyszało odgłos karmy sypanej do korytka. Po dwóch dniach od opanowania kuchni nadszedł czas dalszej króliczej ekspansji. Przyległe do dywanika WC, mimo otwartych drzwi, zostało przez króliczkę zdecydowanie pominięte, chociaż może i zajrzała do wnętrza - do dziś pewności nie mamy. Natomiast łazienka została zaszczycona postawieniem dwóch przednich łapek na gładkiej glazurze... i nic więcej. Trzeci pokój, zwany przez nas "zielonym" wymagał dość szczegółowej króliczej penetracji. Ale już po jednym dniu Kropka poruszała się po nim jak po własnej klatce. A później były wycieczki w różnych konfiguracjach: kuchnia-zielony, zielony-kuchnia-zielony; zależnie od chwilowego nastroju futrzaczka. I nigdy więcej nie zauważylismy by do łazienki weszła dobrowolnie. Jeśli kiedykolwiek znajdowała sie w tym pomieszczeniu to tylko i wyłącznie z naszą pomocą (czytaj: wniesiona na rękach).Na kanapie w zielonym Został jeszcze balkon, którego istnienie Kropka odkryła dość póżno, bo chyba w 2 lub 3 roku pobytu u nas. Wcześniej całkowicie ignorowała otwarte balkonowe drzwi, chociaż czasami układała sie na wprost nich i intensywnie chłonęła ruchliwym noskiem napływające z zewnątrz zapachy. Na balkon wychodziła zwykle we wczesnych godzinach rannych, robiąc rundkę lub dwie, niespiesznie kicając po lastrikowych płytkach, po czem wracała do pokoju.


PIERWSI GOŚCIE.

          Niespełna tydzień po zamieszkaniu pod naszym dachem, kiedy to ledwo co Kropka się zaaklimatyzowała, musiała "przyjąć" pierwszych gości. No, może nie ona tych gości przyjmowała tylko Asia, ale fakt jest faktem: na króliczym terytorium pojawili się obcy.
- Idą?
- Idą. Z psem.
- Z psem? Oszaleli? Z psem do królika?
- Zamkniemy Fagota w łazience?
- Władek nie pozwoli.
- Kropka do klatki, a jamnik pod stół?
- Chyba tak...
Przez bite dwie godziny z hakiem uwiązany pod stołem w pokoju pies poszczekiwał, powarkiwał, popiskiwał, szczekał, warczał lub piszczał... bo źli gospodarze nie pozwolili mu wskakiwać na:
- kanapę,
- fotel,
a przede wszystkim nie pozwolili zajrzeć do klatki w kącie za kanapą, gdzie siedziało zamknięte jakieś takie małe, intrygująco pachnące, futrzate stworzenie.
Jeszcze czas jakiś po wyjściu gości Kropka sprawiała wrażenie nieco zdenerwowanej. I mam wrażenie, że to pierwsze spotkanie przeniosło się na dalsze jej stosunki z "babcią" Krysią. Ale to już temat na osobne wspomnienia.

KROPKA i BABCIE.

          Oprócz psa Fagota, z pierwszą wizytą przyszli do Kropki: Władek, wspomniana już wcześniej "babcia" Krysia i "babcia" Henia. O ile Fagot był tylko jednorazowym epizodem w króliczym życiu, o tyle babcie odgrywają w nim niebagatelną rolę do dzisiaj. Władek dla Kropki był postacią całkiem obojętną (tak mi się przynajmniej wydaje) i w tej historii możemy jego obecność pominąć milczeniem.
Przez wiele lat Kropka ignorowała "babcię" Krysię, ba, wręcz ostentacyjnie dawała do zrozumienia, że jej nie toleruje. W jaki sposób? Otóż gdy moja mama (czyli "babcia" Krysia) tylko wchodziła do mieszkania, Kropka, jeśli tylko była na wybiegu, ostentacyjnie wychodziła do kuchni, do swego ulubionego kącika pod ławą. I potrafiła tam przesiedzieć przez kilka godzin (!) - dopiero kilkanaście minut po wyjściu gościa wracała do pokoju, podchodziła do miejsca gdzie siedziała "babcia", obwąchiwała je i, uspokojona, że "intruz" już sobie poszedł, szła do klatki pojeść, popić, posikać...
"Babcia" Henia od pierwszej chwili znajomości została przez króliczkę obdarzona zaufaniem, by nie powiedzieć, że miłością. Mamie Asi pozwala się głaskać i pieścić - ale też ma swe ulubione miejsce. Królik pakuje się do kuwetki, a "babcia" ma siąść obok na podłodze i głaskać, głaskać, głaskać...
Zdarzały się sytuacje, których nie potrafimy w sposób racjonalny wytłumaczyć. W momencie, kiedy moja mama dzwoniła do domofonu, Kropka porzucała wszelkie zajęcia, łącznie z głaskaniem przez drugą "babcię" i opuszczała pokój, udając się w wiadome miejsce w kuchni. Później, kiedy już się nie wynosiła tak ostentacyjnie z pokoju, było to ukrywanie się w ulubionym pudle lub zajmowanie miejsca na ulubionym pufie. Ale największe zdziwienie (moje i "babci" Heni) wzbudziła, gdy Asia przywiozła "babcię" Krysię samochodem, i w chwili parkowania auta przed blokiem, królik wykonał pięknego susa z kuwety do pudła. Dopiero po chwili zabrzmiał domofon...
Sporo czasu minęło, nim Kropka przestała wychodzić z pokoju podczas wizyt mojej mamy. A jeszcze więcej nim pozwoliła się jej pogłaskać. I chociaż robiliśmy różne próby, stosowaliśmy różne fortele - króliczka, gdy tylko się orientowała kto ją głaszcze uciekała i obrażała się na wszystkich.
Czasem nawet "babcia" Krysia miała do nas pretensje, że my tak zwierzaka do niej nastawiamy...


IDZIEMY SPAĆ???

          Po względnym oswojeniu się maleństwa z nowym środowiskiem i z nami króliczy plan dnia zaczął układać się następująco:
Złapcie mnie... - godzina 5 rano: Kropka wychodzi z klatki na poranny wybieg; spacerowanie trwa do 6.30, kiedy to do klatki podawane jest śniadanko - klatka zamykana jest do godzin popołudniowych,
- godzina 15.30: Kropka wypada z klatki na wybieg popołudniowo-wieczorny (jeśli jesteśmy w tym czasie w domu)
- godzina 21.30: w klatce pojawia się królicza kolacja, ale potencjalnej konsumentki ani widu ani słychu. Żaden smakołyk nie jest w stanie zwabić spryciuli do klatki.

Zaczyna się część artystyczna wieczoru: "zabawa w łapać królika"...
- godzina 22.30: zabawa trwa w najlepsze...
- godzina 23.30: pal diabli tego futrzaka, idziemy spać, niech się dzieje co chce...
- godzina 0.00: króliczka wskakuje do klatki i łaskawie pozwala się zamknąć. Do rana!!!
           W trakcie "zabawy" maleństwo wykorzystuje wszelkie możliwe kryjówki, stosuje przeróżne fortele, aby tylko udowodnić, że pójdzie do klatki wtedy, kiedy ona będzie tego chciała.
Czasem oczywiście zabawa trwa nieco krócej, króliczka daje nam szanse na dłuższy sen.


WYJAZDY.

          Ogólnie wyjazdy można podzielić na: wyjazdy z Kropką i wyjazdy bez Kropki. Oczywiście wyjazdy z Kropką są o wiele fajniejsze, ale niestety z przyczyn obiektywnych jest ich zdecydowanie mniej niż wyjazdów bez Kropki. Wyjazdy bez Kropki odbywały się w mniej lub bardziej oddalone od naszego miejsca zamieszkania rejony górskie (no i nie tylko górskie...) Sikanie w klatce VivyNa czas tego rodzaju wyjazdów musieliśmy "załatwiać" maleństwu "rodzinę zastępczą". Początkowo, podczas naszych wyjazdów, Kropka chodziła "na służbę", do Magdaleny. Lecz dwie królice pod jednym dachem, a jeszcze o dość zaborczych naturach, to bywało niekiedy za dużo. Raz - zwierzaczki musiały być wypuszczane z klatek osobno (każde spotkanie kończyło się awanturą, w której zęby i pazury odgrywały niebagatelna rolę), dwa - wypuszczone czyniły sobie przed klatkami drobne złośliwości. Vivka sikała przed klatka Kropki, Kropa, po wypuszczeniu ani przez moment nie pozostawała jej dłużna.

          Kiedy już pewnym było, że dłużej takie rozwiązanie nie będzie mogło być stosowane, do "współpracy" zaprosiliśmy "babcie". "Babcia" Henia przychodziła około południa - karmiła i dopieszczała futrzaka. W godzinach popołudniowych przybywała z króliczymi smakołykami "babcia" Krysia. w tym momencie Kropka najczęściej wychodziła do kuchni, chowała się w pudle lub (ale to w późniejszym okresie) przesiadywała na swym pufie. Mankamentem tego rozwiązania było to, że zwierzaczek nie był wcale w klatce zamykany.... Po powrocie z pierwszego wyjazdu, gdy Kropa miała taką opiekę, wieczorem oczywiście chcieliśmy królika zamknąć do klatki. I, ku naszemu bezgranicznemu zdziwieniu, zwierzaczek bez protestów poszedł do klatki spać, wtedy kiedy my tego chcieliśmy!!! o, my naiwni. Około godziny 1.30 w nocy rozległ się straszny rumor, jakby ktoś chciał klatkę rozwalić. No i pewnie. Jej lokatorka trzymając drzwiczki w pyszczku, zaparta przednimi łapkami o ściankę kuwety dennej, z całej siły, całym malutkim ciałkiem wykonywała energiczne ruchy, których jedynym zadaniem miało być wyrwanie drzwiczek. Jako, że drzwiczki trzymały sie mocno to i hałas w środku nocy był nieziemski. Nie było innego wyjścia, trzeba było maluchę z klatki wypuścić. Nastepnego wieczoru sytuacja sie powtórzyła, i kolejnego też... ...tym sposobem Kropka wywalczyła sobie prawo do pozostawania na wybiegu przez 24 godziny na dobę.
          Ukoronowaniem "babcinej" opieki nad króliczką jest zamieszkiwanie "babć" pod naszą nieobecność w mieszkaniu królika. Od pierwszej takiej akcji nastawienie Kropki do "babci" Krysi zmieniło sie radykalnie. Kropka "babci" Krysi pozwala się głaskać, brać na ręce, a nocą przychodzi do łóżek obu "babć".
Wyjazdy z Kropką z natury rzeczy są o wiele fajniejsze. No, może uszol ma nieco inne zdanie, ale nie dała nam tego jakoś specjalnie odczuć. Królica jeździła z nami w góry, na wieś i nad morze (no, nie plażowała). I nigdzie nie było jakiegoś specjalnego problemu z jej zachowaniem w nowych miejscach. Natomiast powroty w te same miejsca, nawet po 5 latach świadczą o fenomenalnej pamięci topograficznej tych małych zwierzaczków. Po ponownym pojawieniu się w takim miejscu, królik doskonale się orientuje co gdzie jest i nie musi ponownie zwiedzać tego terenu.


Z listów do Kropki

Cześć Kropka,
cześć, jestem Pusia            Mam na imię Pusia. Czytam sobie Twoją stronę i postanowiłam napisać do Ciebie. Przede wszystkim dlatego, że jestem identyczna jak Ty. Oglądając twoje zdjęcia (jak się bawisz rolką od papieru czy frędzelkami) to miałam wrażenie, że to ja tam jestem. Moja Pani jeszcze nie zrobiła mi żadnych zdjęć, ale jak tylko zrobi to Ci je wyślę (jak będziesz chciała). W listopadzie tego roku skończę 2 lata. Urodziłam się 1.11. 2004 roku, może dlatego jestem cała czarna:-) Mam tylko małą białą plamkę na nosku. Moja pani mieszka sama w małym mieszkanku, ale za to mogę wszędzie biegać i nie jestem zamykana w klatce. Tylko czasami jak jestem za głośna rano, a moja Pani chce spać. Bo my kroliki uwielbiamy się wygłupiać raniutko.
            Wiesz mamy wiele wspólnych cech. Przede wszystkim uwielbiam rolki z papieru, podnosić je, przerzucać i podnosić kawałeczki tektur. Mam zrobiony za klatką taki tunel, który uwielbiam (nawet ostatnio lubię tam sie wyłożyć) i czesto mi kładą na wejściu do tego tunelu i na końcu te tekturowe kawałki, ja uwielbiam je podnosić bo co będą mi zagracać wejście i wyjście. To świetna zabawa. Chyba fajnie wyglądam bo moja pani się śmieje wtedy. Mam też zrobione tunele w postaci złączonych kartonowych pudeł. Nie wiem skąd pani je bierze, ale coś ostatnio dużo ich przyniosła i lubię tam sobie siedzieć kiedy muszę przemysleć parę spraw i kiedy chcę żeby dali mi święty spokój.
            Myśle więc, że mam dość urozmaicone życie, chociaż często jestem sama bo pani wychodzi. Nie wiem gdzie, ale wychodzi chyba do pracy, tak słyszałam. Słyszałam też ze się martwi, że tak długo jestem sama i chyba myśli o towarzyszu dla mnie, ale obawia się mojej reakcji. A mamy małe mieszkanko więc miejsca na drugą klatkę raczej nie ma. A ja nie wiem jak sie zachowam. W sumie tęsknie za towarzystwem, ale jestem sama i mogę robić co chcę, a chyba jestem taką indywidualistką małą. Pani myśli żeby mnie zapoznać z jakimś milusińskim, zobaczyć jak się zachowam. Może się uda , zobaczymy. Mnie pani kupiła ze sklepu zoologicznego, wtedy byłam sama więc pewnie dlatego jstem indywidulistka.
            W ogóle te dwa lata to nie były takie spokojne. Pierwszy rok był fajny, bo byłam sobie z Panią, bardzo ją kochałam i było super. Jestem jej pierwszą królicą, pani dużo o mnie czyta i dobrze się mną opiekuje. I pod koniec tego pierwszego roku pojawił się u nas pies. Wiem, że pani go znalazła przywiązanego do drzewa i wzięła do siebie. Nie lubił mnie, polował na mnie i nawet mi wyrwał trochę sierści. Bardzo mi było wtedy źle. Ale na szczęście Pani oddała mnie do swojej siostry jak wyjeżdzała nad morze i zostałam tam dużej niż powinnam. Też był tam pies-jamnik ale bardzo przyjaźnie nastawiony i nawet miałam podejrzenia, że się zakochał. Fajnie się z nim bawiłam. Codzienie wychodziłam na spacerek, ale za mało to dla mnie było. Ale tutaj zawsze ktoś był w mieszkaniu i nie czułam sie sama. I w tym roku pani mnie zabrała do siebie. Biegam cały dzień, w klatce tylko jem i się załatwiam. Chociaż lubię posiedzieć sobie w niej czasami. Poza tym lubie wszelkie tunele i gryżć sobie dywan. Ale nie niszczę mebli. Niestety Pani mi postawiła plastikową butelkę i nie mogę wchodzić za łózko i skubać dywanu. Strasznie się boję odkurzacza. Siedzę wtedy pod szafką cała przestarszona. Pani dba o porządek w pokoju więc i ja mam czysto. I uwielbiam mlecza, koperek i natkę pietruszki. A za dropsy to, jak pisałaś, uszy bym sobie ucięła. Nie jadłam jeszcze gałązek ale pani na pewno mi kiedyś przyniesie. Ostatnio dostałam szczaw ale nie przepadam. Nie przepadam też za marchewką, zjem bo jest. To samo z jabłuszkiem.
            Lubię być głaskana, trochę jestem jeszcze nie ufna ale powoli się przekonuję, że pani dba o mnie i nie zrobi mi krzywdy. Rano lubię wskakiwac na łóżko do pani i każę się głaskać. Lubię bardzo tak. Pani jest zadowolona bo nie sikam na łóżko, dywan (tzn mówi tutaj mi żebym napisała, że czasami ma wrażenie, że to robię w nocy ale nie jest w stanie tego przyuważyć), a co do bobków to staram sie robić wszystko w klatce. Po prostu jestem taka, że jak mam ochotę iść siusiu i zrobić bobki to wskakuję do klatki idę do swojego kąta i potem wyskakuję z klatki. Tak robił Trunia chyba II:-). Taka już jestem. Pani się to bardzo podoba. Pani czasami znajdzie jakieś bobki, zwłaszcza po nocy, ale zastanawia się czy to przy kopaniu moim wypadły z klatki czy to moja robota. Ale jej nie mówie:-)Pani nie robi o to awantury tylko zbiera i wrzuca do klatki. Jedyne na co narzeka to, to że bobki są w całej klatce. Jak siusiu w sumie robię w kącie (czasami mi się zdarza inaczej) to bobki są wszędzie. Taka już jestem. Niech się pani cieszy, że wszystko robię w klatce. W sumie to jestem grzecznym królikiem, ale czasami lubię broić. Pani mówi że mam charakterek. No mam i co. Fajne i w ogole, bo cały czas sobie biegam po pokoju, mam cały czas otwartą klatkę i wchodze sobie kiedy chcę. To jest fajne.
            Pani chce mnie zabrać na pólko w nastepnym roku. Przydałaby się mi taka działka jak ma Trunio. Niestety nie mam, nawet balkonu. W tym roku jeszcze nie byłam na pólku bo sie boję. Jestem strasznie bojącym się królikiem. Ale może w nastepnym, na wiosnę się uda.
...ale pisanie strasznie męczy... to chyba tyle
mam nadzieje że będziemy w kontakcie.
pozdrawiam Cię i Twoich opiekunów.

Pusia

pisała opiekunka Agnieszka z Krakowa
Powrót
cdn



to nie takie proste w czymś trzeba mieszkać królicto nie takie proste ciekawe są królicze obyczaje